Odchodząc naucz mnie

Ktoś, kto bardzo mi pomógł kiedy zachorowałam (mimo że sam był już ciężko chory), napisał mi właśnie, że umiera. Że nie ma już dla Niego terapii, że została tylko opieka paliatywna. To była krótka rozmowa tekstowa, ale mam wrażenie, że najtrudniejsza w moim życiu. Co możesz powiedzieć komuś, kto doskonale wie, że jego czas dobiega końca? Jak wyrazić całą tę ogromną wdzięczność za to, co dla ciebie zrobił? Pewnie nigdy nie ma wystarczająco dobrych słów. Możesz się tylko bardzo starać. A potem pamiętać. Pamięć jest ważna, dzięki niej ludzie nie znikają całkowicie z naszego życia.
Oczywiście jeśli sam jesteś po „zdrowotnych przejściach”, zaczynasz też zastanawiać się nad czasem, który tobie pozostał. Czy zmienić coś w swoim życiu? Czy rzucić wszystko i zacząć od nowa? Czy może przestać się wreszcie przejmować wszystkim i na każdym kroku? Przestać rozważać każde słowo przed jego wypowiedzeniem? Zwłaszcza, gdy chodzi o ludzi nam bliskich. Czy śmierć kogoś, kto zasługuje na twoją pamięć powinna czegoś uczyć? Pewnie tak. Na przykład tego, żeby mówić ludziom jak są dla nas ważni. Jak cenimy ich pomoc, ich przyjaźń, ich obecność w naszym życiu. Tyle się mówi o tym, że dopiero po czyjejś śmierci uświadamiamy sobie, ilu rzeczy nie powiedziliśmy tej osobie. Ilu gestów nie wykonaliśmy. Sama wiele razy tego doświadczyłam. I chyba nawet rzecz nie w tym, żeby żałować słów wypowiedzianych, bo skoro padły najwyraźniej też były potrzebne. Rzecz w tym żeby nie wstydzić się wyrażać emocji.
Człowiek nie jest samotną wyspą. To sprzeczne z jego naturą. Zawsze będzie potrzebował innych, a oni jego. Zawsze potrzebne będą najdrobniejsze gesty i słowa. I żeby tak jeszcze umieć żyć naprawdę! Pełną piersią. Ilu z nas faktycznie to potrafi? Ilu z nas pod koniec życia będzie mogło powiedzieć, że nie żałuje niczego? Jak się tego nauczyć? Ktoś, kto odchodzi w sile wieku, jest aktywny niemal do ostatnich dni, i niemal do końca potrafi pomóc drugiej osobie, może być dobrym kierunkowskazem. A może po prostu wystarczy pamiętać, że nic nie jest na zawsze?
„Trzeba natychmiast żyć. Jest później niż się wydaje”.

Eksperyment

Gdyby chorobę potraktować jak eksperyment, mogłaby z tego powstać naprawdę ciekawa praca naukowa. Oczywiście prace różniłyby się między sobą – w zależności od autora – ale mam wrażenie, że wiele wniosków mogłoby być podobnych. Na początek zastrzeżenie – w tym tekście nie ma pretensji, wyrzutów, ani żalu. Są tylko spostrzeżenia; w większości zresztą niewiarygodnie pozytywne i podtrzymujące na duchu.
Przede wszystkim uderza to, jak bardzo prawdziwe okazują się banały. Począwszy od „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”, przez „Żyj tak, żeby niczego nie żałować”, po „Nie zakładaj z góry…”. Banały zawsze mnie drażniły, a tu nagle okazuje się, że życie jest ich pełne 😉
W każdej sytuacji znajdzie się ktoś, kto ci pomoże. Czasem takich osób jest tak wiele, że nie możesz w to uwierzyć. Czasem są to ludzie, od których nigdy niczego byś nie oczekiwał. Czasem tacy, z którymi niemal nic cię nie łączy. A jednak są i pomagają. Wspierają. To absolutnie fantastyczne. Dzięki temu fakt, że ktoś, kto był ci bardzo bliski, a w najtrudniejszym momencie po prostu sobie poszedł, przestaje być tak bardzo dotkliwy. Nie przestaje boleć, ale trochę łatwiej to znieść. Rzecz nie w tym, że czegoś oczekiwałeś, a ten ktoś nie sprostał. Rzecz w tym, że poczułeś się pozostawiony sam sobie, przez osobę, co do której miałeś pewność, że masz w niej oparcie. Takim oparciem może być czasem choćby kilka słów, które w zupełności wystarczą. Deklaracje nie są potrzebne.
Ważne jest też, żeby nie zakładać z góry, że ludzie nie chcą słuchać o twojej chorobie, że wspominając o czymkolwiek, zamęczasz ich swoim problemem. Może być tak, że inni nie poruszają tego tematu, bo obawiają się, że to dla ciebie będzie on za trudny. A rozmowa jest bezcenna! Mów, jeśli masz taką potrzebę! Jeśli ktoś nie będzie chciał słuchać, wysłucha ktoś inny.
To druga osoba uświadamia ci, jak bardzo możesz się mylić. Jak niepotrzebne są twoje obawy. Kiedy ktoś uświadamia ci np., że twoja kobiecość nie znika pod pooperacyjną blizną. Że operacja piersi nie oznacza „końca kobiecości”. Zwłaszcza jeśli ta osoba jest dla ciebie ważna i liczysz się z jej słowami. Dla kobiet to zawsze będzie istotne i nie ma nic wspólnego z próżnością. To czysta psychologia.
Wreszcie – refleksja nad własnym życiem 😉 To niesamowite, jak nagle zaczynasz analizować minione lata, kiedy okazuje się, że możesz nie mieć tyle czasu, ile ci się wydawało, że masz! To kolejny banał. Jak z amerykańskich melodramatów. Robi ci się żal, że tak długo odchorowywałeś czyjeś odejście, zamiast otworzyć się na innych. Że wiele razy nie powiedziałeś wprost o swoich uczuciach czy emocjach. Że nie zrobiłeś rzeczy, o których zawsze marzyłeś. I…. niczego nie zmieniasz. Bo to niestety tylko filmowy zwrot akcji. W rzeczywistości niewiele osób, jak sądzę, postanawia wszystko zmienić. To ogromna praca do wykonania, dlatego nie każdy ją podejmie. A może warto? Może to dobry moment? Cóż, tu ma zastosowanie kolejny banał – „Łatwo powiedzieć…”
Najważniejsi są ludzie wokół ciebie. Odkrywanie tego, co może cię z ich strony spotkać jest niezwykłe. Nawet jeśli ktoś cię zrani, może się okazać, że mnóstwo innych osób podniesie cię na duchu. A urocza starsza pani – sąsiadka z dołu – powie: „Proszę zawsze przyjść, gdyby pani czegoś potrzebowała. Jestem w takim wieku, że mogłabym być pani babcią. I tak proszę do mnie przychodzić – jak do babci!”

Pani M.

Kiedy szłam do szpitala, obawiałam się kilku rzeczy. Poza oczywistymi także tego, że trafię tam na kogoś, kto cały czas będzie chciał rozmawiać o swojej chorobie, o cierpieniu, o bólu. A poznałam Ją. Panią M. I bardzo się cieszę, że pojawiła się w moim życiu. Mimo, a może zwłaszcza, że w takich okolicznościach.
Czekała Ją dużo poważniejsza operacja niż moja. Mastektomia. Nie robiła z tego tragedii. Opowiadała o wszystkim rzeczowo, i tylko wtedy, kiedy temat się pojawiał, nigdy sama nie kierowała rozmowy na swoją chorobę. Niezwykle pogodna Pani po sześćdziesiące. Od lat sama z niepełnosprawną córką. Jej córka, choć na wózku, była w szpitalu codziennie. Podobnie, jak mnóstwo innych osób. Przychodziły, dzwoniły, widać było, że gromadzi wokół siebie innych. Że jej życiowe troski nie zniechęcają znajomych. Wręcz przeciwnie. Była cały czas otoczona ludźmi, za co też Ją podziwiałam, bo sama akurat zwyczajnie nie chciałam, żeby ktoś mnie oglądał w „wersji szpitalnej”.
Powiedziała mi: „Przed przyjściem do szpitala kupiłam nowy stanik. Nie wiem po co, ale co mi tam!”, i serdecznie się roześmiała. Założyła go zresztą krótko po usunięciu piersi i żartowała, że „odrosła Jej przez noc”.
Dużo rozmawiałyśmy. Przede wszystkim o książkach, bo okazało się, że czyta równie dużo, jak ja. W dodatku lubi podobną literaturę. Kiedy obie budziłyśmy się w nocy, zapalałyśmy światło i każda chwytała coś do czytania.
Dzień po operacji, po dobowej głodówce, rzuciłyśmy się razem na ciastka i czekoladę, które kupiłam w szpitalnym sklepie. Śmiałyśmy się ze szpitalnego jedzenia. Mówiła: „No to zgadujmy, co też nam tym razem dali. Może po smaku jakoś nam się uda.”
O wszystkim opowiadała żywiołowo, ale bez drażniącej krzykliwości. Przyjemnie było Jej słuchać. Przyjemnie było z Nią rozmawiać. A czasami po prostu milczałyśmy, i to wcale nie było niezręczne. Było akurat.
Spędziłyśmy razem cztery dni. Nie mogłabym sobie wyobrazić lepszego pobytu w szpitalu.
A potem się pożegnałyśmy (ja wychodziłam pierwsza). Pomyślałam później przez chwilę z żalem, że nawet nie wymieniłyśmy się numerami telefonów. Ale może to tak właśnie miało być. Może to taki czas właśnie miałyśmy ze sobą spędzić. Często teraz myślę o Niej, o Jej szczególnej sile i pogodzie ducha.
Czasem warto trafić do szpitala także po to, żeby spotkać kogoś takiego jak Ona. Jak Pani M.

Robak

Czasem potrzebujemy naprawdę intensywnego impulsu, żeby pojąć to, co wydaje się oczywiste. Kiedy słyszymy: „Nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej”, albo: „Każdy ma jakieś zmartwienia”, zazwyczaj kiwamy głową, traktując te słowa jak tradycyjne, okolicznościowe powiedzenia. Aż spotykamy kogoś, kto nam wyraźnie uświadamia ich sens. Albo odkrywamy, że ktoś, kogo znaliśmy, ma swoje trudne tajemnice, o których po prostu wcześniej nie mówił.
Kilka lat temu miałam naprawdę marny czas w życiu i królowało u mnie raczej stwierdzenie, że gorzej już być nie może. I wtedy, właściwie przypadkiem, dowiedziałam się od koleżanki, że ma ciężko chore dziecko. Urodziło się już chore i będzie wymagało opieki do końca życia. Tak to „jakoś wyszło” w rozmowie. Wcześniej nigdy mi o tym nie mówiła. Zaskoczyło mnie to, bo nigdy, choćby przez moment, nie pomyślałabym, że ma jakieś troski. Opowiadała o rodzinie, o codziennym życiu, i trudno było z tego wywnioskować, że coś może ją trapić. Dużo w tym oczywiście jej zasługi. Tego, jak podchodzi do życia i jak stawia czoła trudnościom. Podczas tej rozmowy (wiedząc o moich problemach) powiedziała: „Każdy ma swojego robaka, Maju”. I tym prostym zdaniem dobitnie mi to uświadomiła. Nie dlatego, że byłam przekonana, że jest inaczej. Dlatego, że była tego oczywistym dowodem.
Całkiem niedawno po raz pierwszy rozmawiałam z dziewczyną, którą właściwie znałam do tej pory tylko z facebooka. Rozmawiałyśmy o mojej chorobie, a ona opowiedziała mi o tym, co sama przeszła. Kilka przypadków nowotwów. Śmierć narzeczonego, w czasie gdy walczyła z chorobą. Operacje, terapie, rozpacz i strach. Znając ją – nawet jeśli tylko z mediów społecznościowych – nigdy nie pomyślałabym, że tyle przeszła. Tu oczywiście dochodzimy do kwestii pewnej otwartości. Nie każdy mówi głośno o swoich zmartwieniach. Ale czasem łatwo się domyślić, że coś kogoś trapi. W jej przypadku tak nie było.
Znałam kiedyś kogoś, kto nosił w sobie bardzo bolesną tajemnicę, dotyczącą swojej rodziny. Uchodził za duszę towarzystwa. Był kontaktowy, dowcipny. Ale przez całe życie bardzo nieszczęśliwy. Tak sądzę, bo sam tego nigdy głośno nie powiedział. Z drugiej strony fakt, że zmagał się z nałogiem mógł być tego oczywistym dowodem, choć też nie dla wszystkich.
Zmierzam do tego, że dobrze jest czasem „oberwać prawdą między oczy”. Usłyszeć od drugiej osoby o tym, z czym się boryka. Przekonać się, że stwierdzenie: „Nie tylko ty masz kłopoty” wcale nie jest takie banalne. Zrozumieć, że nie jest się osobą, która wszystkie nieszczęścia świata dźwiga na swoich barkach. Warto się też czasem się komuś zwierzyć. Nawet jeśli jesteś osobą niezwykle skrytą. Może się okazać, że ten ktoś też to przeszedł i będzie potrafił cię wesprzeć.
„Każdy ma swojego robaka, Maju” – powiedziała mi kiedyś koleżanka. Wtedy to do mnie dotarło i ze mną zostało.

Dla B. Jesteś niezwykła i bardzo dzielna.